Daniele Vicari w filmie „Diaz” popełnił niestety podstawowy błąd. Jest nieobiektywny. Wyraźnie faworyzuje stronę młodych alterglobalistów, próbujących uniemożliwić zorganizowanie szczytu G8 w Genui w 2001 roku. Absolutnie ich nie bagatelizując, ale abstrahując od wszelkich krzywd, jakich doznali ci ludzie ze strony policji, przemocy jakiej stali się ofiarami, rządowych machlojek i zagrań organów ścigania w iście faszystowskim stylu – wydaje się, że Vicari z czystej przyzwoitości umieścił w filmie kilka fragmentów portretujących „ostatnich sprawiedliwych” pośród przedstawicieli włoskiej administracji. I zamiast rozrysować te elementy precyzyjniej, skupił się w zasadzie na orgii przemocy. Jego obraz staje się przez to płytki, emocjonalnie szantażując i schlebiając najniższym instynktom, takim jak powierzchowne zgorszenie czy pragnienie zemsty.
Nie zmienia to faktu, że reżyser nawet dobrze panuje nad całością filmu, zwłaszcza pod względem montażu. Bohatera lepiej uznać jako zbiorowego, gdyż charakterystyka jednostek jest pobieżna, choć kilka twarzy daje się zapamiętać. Niemniej miast manifestacji poglądów wyszedł mu film, w którym „my kontra oni” jest wyraźne na tyle, że razi w oczy. Bulwersuje, ale w zasadzie nic ponadto.
Moja ocena: 5/10