Prawdę powiedziawszy, co druga recenzja „Poradnika pozytywnego myślenia” w reżyserii Davida O. Russella zawiera wykorzystane także przeze mnie łacińskie słówko. Cóż z tego, skoro wyraz ten tak trafnie definiuje niezwykle – no właśnie – pozytywny przekaz filmu. Powiem szczerze, że już dawno nie widziałem równie budującego filmu. Co prawda, wcale niedawno udowadniałem w swojej ocenie, że „Sesje” (2012) działają nad wyraz pokrzepiająco. W obrazie Bena Lewina okazjonalna słodycz wytrąca jednak aspekt, którym „Poradnik…” jest przepełniony – energię.
I to w filmie Russella uwiodło mnie najbardziej. Bo przyznać muszę, że miałem niejakie obawy przed seansem. W swoim poprzednim filmie zatytułowanym „Fighter” (2010; moja recenzja) – historii boksera z nieco patologicznego środowiska – owej energii wiele nie dało się uświadczyć. A jeśli już, to jej zadaniem a piori było podnoszenie na duchu – nośna metafora tak popularnej w amerykańskim kinie dyscypliny sportowej – co w efekcie dało efekt odwrotny – posmak nieszczerego patosu. W „Poradniku…” jest natomiast drapieżność, prawda i tona znakomitej zabawy. I – to rzecz wspólna z „Fighterem” – wybitne aktorstwo.
(Bradley Cooper, Jacki Weaver i Robert De Niro
kadr z filmu „Poradnik pozytywnego myślenia”, źr. Filmweb)
Niech świadczą o tym aż cztery oscarowe nominacje dla odtwórców głównych ról. Nie wiadomo kim zachwycać się bardziej, jasne jest natomiast za co uznanie się należy. Największym zaskoczeniem jest Bradley Cooper, aktor ról dotąd niewymagających. W „Poradniku…” jako Pat Solitano w imponującym stylu trzyma na wodzy wybuchy ekspresji i zaledwie w jednym, dwóch momentach zdarza mu się nieco przeszarżować. Wraz z jednym z większych hollywoodzkich talentów ostatnich lat – zachwycającej w talencie i doborze ról Jennifer Lawrence – zazębiają się w swej dzikości i nieokiełznaniu, zwłaszcza werbalnym. To dwa żywioły, zwalczające się i jednocześnie uzupełniające, eksplodujące rdzennymi uczuciami, ekspansywne w mikroskali swojej relacji. Na drugim planie znakomicie wtórują im De Niro i Weaver – dwie strony małżeńskiej monety Solitano – w kreacjach ojca desperacko poszukującego syna w synu oraz matki, będącej katalizatorem emocjonalnych boomów mężczyzn jej życia.
Znakomite występy odtwórców nie mogłyby udać się w takim stopniu, gdyby nie scenariusz. I chociaż nie uświadczymy w zasadzie niczego, czego byśmy już wcześniej w kinie nie oglądali, wielkim przymiotem Russella jest, że potrafi tchnąć tyle świeżości w puzzle klisz i ułożyć z nich obrazek emanujący inteligencją i energią. Sama intryga nie grzeszy oryginalnością. Ale rozpisanie postaci – palce lizać. Podobnie dialogi – na potwierdzenie przypomnieć wystarczy pierwsze spotkanie Pata i Tiffany u siostry dziewczyny, ich pierwszą wspólną kolację czy poznanie Tiffany z rodziną Pata. Sporo w „Poradniku…” tych pierwszych razów. Bo i kiełkujące niczym przebiśnieg walczący z topniejącym białym puchem uczucie między dwojgiem protagonistów, spycha film Russella w stronę komedii inicjacyjnej. Inicjacji tej dokonują jednak kobieta z przeszłością i mężczyzna po przejściach – każde walczące z własnymi demonami, każde równie zagubione, każde z solidnym kuku na muniu.
Jest to trzeba przyznać rozczulające, ale od ckliwości dzielą film Russella lata świetlne. Reżyser naprawdę się sprawił. Portretami mniejszych i większych freaków z osobliwymi pomysłami na poradzenie sobie ze sobą autentycznie chwyta za serce. I nawet w chwili, gdy może i zbytnio zbliża się do komromu (zwłaszcza w przelukrowanym finale), pozostaje przekonujący. Zresztą – takie romantyczne komedie to ja rozumiem! Warto samemu przekonać się, co znaczy i jak działa excelsior, poszukać go wokół i przede wszystkim w sobie (a znaczy mniej więcej tyle, co „sięgaj wyżej”, „bądź ponad to, co przyziemne”). Za niego filmowi Russella przyznaję punkcik więcej. Bo „Poradnik pozytywnego myślenia” działa adekwatnie do swojego tytułu. Dobry film.
Moja ocena: 7,5/10
(Jennifer Lawrence i Bradley Cooper,
kadr z filmu „Poradnik pozytywnego myślenia”, źr. Filmweb)
Ja powiem, że spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Film uchodził za genialny i pozytywny, jednak podczas oglądania nie czułam zupełnie tej „pozytywnej energii”. Może oglądnęłam ten film w niewłaściwym dla siebie czasie, ale więcej energii dałby mi jeden pozytywny psychologiczny artykuł. Oglądając film nie wiedziałam do czego on dąży, kolejne dni Pata mijają monotonnie, właściwie się do niego nie przywiązuję. Fabuła mnie nie wciągnęła. Na koniec jeszcze ten konkurs taneczny, który stał się, zamiast ciągnięcia wątku relacji, głównym celem (ile czasu trwa bowiem scena zakładu i całej gorączkowej atmosfery). Film mi się dłużył, urozmaicało go jedynie genialne aktorstwo w wykonaniu aktorów – Lawrence, de Niro etc.
Nic specjalnego. Zawiodłam się i oglądałam ciekawsze „pozytywne” i „niepozytywne” filmy. Fala szału na film być może potęguje pozytywny odbiór, jednak mi nie pozostał ten film na długo w pamięci. Dzieło jak prawie każde inne.
Ile osób, tyle opinii 🙂 ja w każdym razie trafiłem z tym filmem w swój czas, do tego obejrzałem go w najlepszym możliwym towarzystwie i wspominam go bardzo ciepło. Oczywiście, ma swoje wady, ale jego „pozytywizm” 😉 je niweluje. Dzięki za komentarze 🙂