Drugi dzień 4. Festiwalu Krytyków Sztuki Filmowej KAMERA AKCJA był dla mnie szczególny, jako że miałem okazję i przyjemność wygłoszenia prelekcji przed filmem „Raj: wiara” Ulricha Seidla, o czym już zresztą kilka razy informowałem. Cóż, poszło jak poszło (stresik okazał się większy niż przypuszczałem 😛 ), teraz oczekujemy wyników naszych zmagań. Gratuluję przy tym ciekawych prezentacji pozostałym uczestnikom konkursu „Trzy strony zawodu krytyka” 🙂
Zanim jednak doszło do mojego wystąpienia odbyły się warsztaty Ostatni fotel po prawej stronie, które poprowadził Michał Oleszczyk, jeden z najlepszych polskich krytyków filmowych. Pan Michał okazał się człowiekiem nad wyraz sympatycznym, nieco nieśmiałym, za to o fenomenalnej wiedzy i niezwykłej osobowości. Opowiedział o swoich doświadczeniach na polu krytyki filmowej, jak wygląda ona w USA, co sądzi kulturze i etyce pracy polskiego krytyka. Udzielił wielu pożytecznych rad na temat recenzowania filmów, np. zachęcał do opierania swoich tekstów o formę filmu. Wypowiedział się także o różnicach w pokoleniowości krytyków, czy – w ramach odpowiedzi na pytania uczestników – specjalizowaniu się krytyków. A także wyjaśnił genezę „Ostatniego fotela…”. Nieprzeciętna postać.
(Michał Oleszczyk prowadzi warsztaty na festiwalu Kamera Akcja,
źr. fanpage festiwalu na FB)
Popołudniu natomiast miał miejsce kolejny panel dyskusyjny – RecenzNET. Nowa krytyka filmowa – z udziałem Tomasza Raczka, Anny Tatarskiej i Magdaleny Felis. Goście dyskutowali na temat nowych form krytyki filmowej – videoblogach, wpływie i znaczeniu internetu na krytykę, sensie istnienia telewizyjnej krytyki. Dyskusję zdominował nieco pan Raczek, co jednak absolutnie nie przeszkadzało, osobowość to bowiem tak barwna, że słuchanie go to czysta przyjemność. Rzecz jasna opowiedział niejedną anegdotę o Zygmuncie Kałużyńskim, z czego wynikł inny niebanalny wątek – jak zachęcić odbiorców do słuchania czy oglądania krytyków właśnie, nie tyle filmów. Wspólnie z publicznością goście zastanawiali się też nad pewnym ograniczaniem krytyki przez telewizję, a także nad możliwością wprowadzenia nowych form przekazu krytycznego do studiów filmoznawczych. Mimochodem dostało się też „Kac Wawie” (2012) i „Bitwie Warszawskiej” (2011), polskich trójwymiarowych antydzieł. A także dowiedzieliśmy się o układach pana Tomasza z warszawskimi taksówkarzami. Porywające spotkanie!
(zdjęcie z panelu dyskusyjnego RecenzNET. Nowa krytyka filmowa
na festiwalu Kamera Akcja
źr. fanpage festiwalu na FB)
Wieczorem odbył się natomiast premierowy pokaz filmu „Dom na weekend” Hansa-Christiana Schmida.
„Dom na weekend” to kameralny dramat rodzinny. Reżyser z bliska przypatruje się rodzinie, w której pęknięcia szpachluje się niedopowiedzeniami. Bohaterowie ciągną się za języki, by wydobyć z siebie to, co ich faktycznie nurtuje. Drobne rysy zyskują na wyraźności, stając się niczym pajęczyna nieestetycznych szczelin na nieskazitelnie białej ścianie. Każdy z nich zmaga się ze swoimi problemami, każdy odczuwa opór przed otwarciem się.
Kroplą przepełniającą kielich staje się wyznanie i ucieczka matki. Kropla ta jednak wpada do innego kielicha – umiejscowionego pod tym, w którym brak już przestrzeni. Tego, do którego żale w końcu zaczynają wylewać pozostali. Katharsis jest bolesne. Schmid rysuje ich dramat w równym stopniu poprzez słowa co gesty. Postaci wbijają sobie szpileczki, by za chwilę obdarować się prawdziwie cierpiącym spojrzeniem. Pytaniem pozostaje co istotnie stało się powodem powolnego rozpadu rodziny. Nagromadzenie problemów, brak wsparcia, zanik miłości – wydaje się to banalne. Schmid wymownie kontrastuje postawy i przeszłość w znakomitej scenie wspólnego śpiewania, każe szukać głębiej.
I to jest największą zaletą „Domu na weekend”. Film to solidny i godny polecenia, nieco przywołujący na myśl niektóre filmy Bergmana, wyróżniający się przesyceniem szczerością i intymnością oraz fantastycznymi rolami praktycznie wszystkich zaangażowanych aktorów. Dobre kino.
Moja ocena: 6,5/10
(bohaterowie filmu „Dom na weekend”, źr. Filmweb)
Bez przesady, prezentacja nie wyszła ci aż tak źle 🙂
Dzięki 🙂 ale mogła wyjść lepiej 😛