– There is something very important we need to do as soon as possible.
Stanley Kubrick, „Oczy szeroko zamknięte”, 1999
– What’s that?
– Fuck.
Miłość, podobnie jak pieniądze, władza czy sława, jest jedną z największych ludzkich namiętności. Trzymając się tego toku myślenia można zaryzykować stwierdzenie, iż namiętnością miłości jest jej fizyczne, dotykające człowieka w najbardziej intymny sposób następstwo, czyli seks.
Kino odmieniło już miłość fizyczną przez wszystkie przypadki (a chyba najczęściej przez wołacz ;-)). Od pierwszego filmowego pocałunku w „The Kiss” Williama Heise’a z 1896 roku, uznanego w swoim czasie za skandalizujący wulgarnością i nieobyczajny, zmieniło się wiele. Pierwszy seksualny akt film ujrzał w czeskiej „Ekstazie” z 1933 roku, czterdzieści lat później po raz pierwszy wprowadzono do oficjalnej dystrybucji film pornograficzny, którym było „Głębokie gardło”. Francuska „Emmanuelle”, z późniejszym symbolem piękna i wolnej miłości, Sylvią Kristel, stała się protoplastą obrazu, w którym miłość fizyczna była tematem przewodnim. Kolejnymi filmami, będącymi kamieniami milowymi w pokazywaniu seksu na ekranie, były m.in. słynny „Kaligula” z 1979 roku, w którym na tle mocnej erotyki po raz pierwszy widzowie mogli ujrzeć znanych i szanowanych aktorów, czy „Henry i June” – pierwszy film z kategorią wiekową powyżej siedemnastu lat.
(Kadr z filmu „Kobieta, która pragnęła mężczyzny”, źr. Filmweb)
Seks w kinie ewoluował. Jako że człowiek przez całe życie szuka zaspokojenia, już dawno przestał traktować go jedynie w kategoriach prokreacyjnych. Dziesiąta muza zaś, nie tyle uciekała od takiego wyobrażenia, co praktycznie nigdy się doń nie zbliżyła. Trudno bowiem jednoznacznie wskazać film, w którym seks traktowany jest jedynie jako dodatek do przaśnej codzienności i ma charakter purystyczny (chyba że jest to wizja wypaczona, jak na przykład w filmach z serii „Wzgórza mają oczy”). Z drugiej strony wizje namiętnego pożądania jak z „Niewiernej” (moja recenzja) Adriana Lyne’a, „Uroku mordercy” Kaige Chena, czy też „Kobiety, która pragnęła mężczyzny” Per Flya nie robią większego wrażenia. Pytanie tylko – czy na oglądających tego typu filmy, czy też może na ich twórcach. Rzecz jasna filmy erotycznie kuszące i zaostrzające apetyt na seks powstają i powstawać będą ze względu na widzów, którzy nie gustują w porno. Filmowcy jednak nader często, eksplorując najróżniejsze rejony życia, przekraczają w swych dziełach seksualny Rubikon, cytując bohatera „Gorzkich godów” Polańskiego, zestawiając – a często także utożsamiając – miłość fizyczną z jej oczywistymi na pierwszy rzut oka antagonizmami.
*
Film Klausa Menzela „Fascynacja” z 2004 roku ani wybitnym, ani popularnym tytułem nie był, padło w nim jednak ciekawe stwierdzenie: „Pewien egipski mit głosił, że gdy kobieta była zła, kochanek przyciskał swoje usta do jej ust, aby zamienić jej gniew w namiętność”. Niestety nie udało mi się dotrzeć do żadnego źródła, które potwierdziłoby faktyczne istnienie takiej legendy, chcę jednak zwrócić uwagę na ogólny sens tego zdania. Chciałoby się powiedzieć, że w onelinerze drugoligowej ramotki została zawarta cała prawda o seksie w kinie na przestrzeni ostatnich kilku dekad. Jak mówi Catherine Breillat ustami bohaterki „Anatomii piekła”: „w stosunku akt nie jest tak istotny jak jego znaczenie”. Z tego założenia twórcy filmowi wyszli już dawno temu.
Defloracją obrazów, w których ludzie wyrażali siebie lub też próbowali porozumiewać się przez seks, było głośne „Ostatnie tango w Paryżu”. Nie chcę jednakże mówić o kontrowersyjnym filmie Bernardo Bertolucciego, który analizowano już na wszelkie możliwe sposoby, lecz skupić uwagę na jednej z bardziej osobliwych premier 2011 roku, tj. „Roku przestępnym” Michaela Rowe’a. W obu obrazach akty mają bowiem zbliżony, katartyczny wymiar.
(Kadr z filmu „Rok przestępny”, źr. Filmweb)
Film Rowe’a przesycony jest seksem nieestetycznym, minorowym, brudnym. Jego zadaniem nie jest podniecić widza – to wyraz dojmującej samotności bohaterki, która nie znosi siebie, jej sposób na zmierzenie się z młodzieńczą traumą. To rejterada Laury od codzienności, od życia, z którym toczy otwartą, cichą walkę. Oznaczona w kalendarzu data, której wyczekuje, oddając się coraz bardziej pruderyjnym, sadomasochistycznym gierkom, będzie jej próbą śmierci i jednocześnie orgazmem nowonarodzenia.
Kino zna więcej przykładów unifikacji seksu i bólu egzystencji. W „Lektorze” Stephena Daldry’ego był sposobem głównej bohaterki na odpokutowanie i zapomnienie grzechów z okresu wojny, a przy okazji wyrazem jej żałosnej podłości, upadłej moralności. Erika, tytułowa „Pianistka” z wybitnego obrazu Michaela Haneke, uwielbia sprawiać ból sobie i innym. Seks, którego w filmie twórcy „Białej wstążki” niewiele, lecz ma ogromne znaczenie w szkicowaniu portretu psychologicznego postaci, jest tu tożsamy tak z cierpieniem psychicznym jak i fizycznym, jest jego wyrazicielem. Wbrew słowom Eriki uczucia w niej buzują. To nie szaleństwo, ale rozchwianie spowodowane głęboką nieszczęśliwością jest powodem jej desperacji, której wyrazem są rozpaczliwe zbliżenia z Walterem.
W głośnej „Intymności” Patrice’a Chereau odważnie pokazany seks jest sposobem na duchową samotność dwójki bohaterów, metodą dowartościowania, efektem desperackiej potrzeby bliskości; w „Antychryście” Larsa von Triera rewersem boleści po stracie dziecka; w „Głową w mur” (moja recenzja) Fatiha Akina skutkiem podskórnej zazdrości – świeżo poznani nowożeńcy długo uzmysławiają sobie uczucie, seksem z obcymi ludźmi boleśnie przekonując się do siebie i świadomie raniąc się nawzajem.
*
Wywołane wyżej dzieła są przykładami filmów, w których „momenty” zostały sportretowane w bardzo śmiały, niemal naturalistyczny sposób. Kino lubi przekraczać granice. Takie stwierdzenie to żadne novum, niemniej w aspekcie ukazywania seksu na ekranie istnieją pewne ramy, po przekroczeniu których niebezpiecznie blisko do zbyt dosłownego wyuzdania, uniemożliwiającego jakąkolwiek dystrybucję filmu poza obieg festiwalowy. Są jednak twórcy czy też pojedyncze obrazy, w których pokazany explicite zostaje wywindowany do ekstremum, nie oznacza to jednak, że z miejsca stają się one bardziej wartościowe. Bo czy wystarczy tylko nieprzekonujący film ubrać w otoczkę kina niezależnego lub artystycznego – dzięki której niejako automatycznie wskakuje z pop- do kontrkultury – żeby stał się dziełem wysokiego lotu?
Erekcje, masturbacje, penetracje, ejakulacje, skrajnie fotografowana nagość, seks w przeróżnych konfiguracjach. To wszystko znaleźć można w potwierdzających powyższą tezę obrazach „Crash: Niebezpieczne pożądanie” i „9 Songs” – jednych z mniej udanych filmów, utalentowanych skądinąd, odpowiednio Davida Cronenberga i Michaela Winterbottoma. W pierwszym w umiarkowanym stopniu zafrapować może ciekawe zestawienie zużycia ludzi i samochodów, gdzie stale obecny, mechaniczny seks jest lichym spoiwem między kolejnymi nużącymi rozmowami bohaterów. Twórca „Na tym świecie” natomiast skupia się w swym niechlubnym dziele wyłącznie na przewracaniu kolejnych stron taniego poradnika z gatunku „69 sposobów na upojną noc” i niczym więcej.
(Kadr z filmu „Shortbus”, źr. Filmweb)
Podobnie nie przemawia do mnie twórczość wywołanej we wstępie Catherine Breillat. Praktycznie każdy z jej filmów jest wielkim manifestem feminizmu, niestety takie obrazy jak „Romans X”, „Krótki rejs” albo „Anatomia piekła” (cytat, który umieściłem na początku tekstu, jak i nieliczne filmy Breillat z głębszą myślą – vide „Moja siostra” – są wyjątkami potwierdzającymi regułę) podszyte są quasi-filozoficznymi wywodami oraz infantylnymi dialogami postaci, które niosą ze sobą nikłą treść. Mimo że intencje Francuzki są jasne, ma ona kłopot z ich sugestywnym przedstawieniem, chwilami paradoksalnie wzbudzając w widzu odczucia mizoginistyczne.
Dotąd chyba jedynie Johnowi Cameronowi Mitchellowi udało się zgrabnie połączyć dekadencką, bezwstydną perwersję z gorzkim, intrygującym przekazem i inteligentną penetracją ludzkich charakterów. W „Shortbus”, wykorzystując dewiacyjne zachowania i emblematyczną stronę seksu, dokonuje wiwisekcji społeczeństwa spętanego konwenansami, eskapistycznego. Skrajna golizna i wyuzdane sceny, przez niektórych określane nawet mianem soft porno, w filmie twórcy „Między światami” to zabieg wykorzystany w pełni świadomie, niepowodujący odium, jak w przypadku wymienionych wyżej obrazów.
*
Zastanawiam się – a może jednak w tym wszystkim chodzi tylko o pieprzenie? Z premedytacją użyłem tego odpychającego, prymitywnego słowa, za które z miejsca przepraszam językowych purystów i osoby o wrażliwej infrastrukturze emocjonalnej. Od początku pisania tego artykułu towarzyszy mi bowiem wątpliwość, która bierze w nawias całą zasadność jego redagowania – czy filmowcy nie posuwają się za daleko w swoich wizjach? (re-, nad-)interpretacjach rzeczywistości? pojmowaniu seksu z nadmierną afektacją? A może to jednak kwestia osobistego odbioru oglądających – czy jesteśmy sterroryzowani jakąś odkształconą perwersją do tego stopnia, że pojęcie „plateau” stało się synonimem – dajmy na to – pokuty, „petting” – pożegnania, a „fellatio” w odkrywczym znaczeniu wybiega na przykład w stronę walki z demonami przeszłości?
Być może przesadzam, niemniej odnoszę wrażenie, że gros filmowców traktuje swoje wytwory jak dildo, którym dokonują samogwałtu, niż trafia w punkt G widza, przedstawiając tę jakże istotną, przepiękną część życia w sposób przesadny, wyolbrzymiony, a przez to nienaturalny i aberracyjny. Sugerując głębię, której nie ma i snując pseudo-przesłania, odzierają seks – a tym samym człowieka – z godności, z jego naturalnego wdzięku. Marylin Monroe skarżyła się kiedyś: „Nigdy nie mogłam pogodzić się z kreowaniem mnie na symbol seksu. Z seksu uczyniono przedmiot. Nienawidzę myśli, że mam być przedmiotem”. Oglądając niektóre wizje współczesnych filmowców, trudno się z tym żalem nie zgodzić. Po chwili głębszej refleksji dostrzec można, iż seks w filmach traktowany jest przez nich nie jako narzędzie, ale przedmiot właśnie, beznamiętna rzecz. Jak daleko jeszcze są w stanie wywieść, rozwiązłe już i bez mała atawistyczne, filmowe ars amandi?
(Kadr z filmu „Oczy szeroko zamknięte”, źr. Filmweb)
Na pytanie o rozbierane sceny w „Przemianach” Łukasza Barczyka w wywiadzie dla „Filmu” (czerwiec 2011) Maja Ostaszewska odpowiedziała: „W tym zawodzie [aktora] ważne jest ciągłe przypominanie o tym, że jesteśmy zwierzętami. Odwołujemy się do naszej zwierzęcości”. Ażeby znaleźć potwierdzenie tego jakże odważnego jak na polskie realia stwierdzenia wystarczy wspomnieć „Szamankę” Andrzeja Żuławskiego, w którym akty, będące aliażem wyuzdania oraz ataków psychozy, obsesyjnie nazywane są szamanizmem; kubrickowskie „Oczy szeroko zamknięte” (moja recenzja), gdzie orgia na odludziu symbolizuje granicę moralności; „Młodego Adama” Davida Mackenzie, w którym filmowany z dystansu, bezbarwny seks jest odbiciem uczuciowej pustki bohaterów; lub greckiego „Kła” (moja recenzja) Giorgosa Lanthimosa, gdzie sprowadzony jest do czystej fizjologii.
*
Rzecz jasna nie wszystkie filmy traktują miłość fizyczną w sposób instrumentalny. Ba, często twórcy filmowi za woalką pozornej rozpustności nie boją się ukryć przekazu potępiającego taki stan rzeczy. Jako przykłady chciałbym przywołać dwa przeboje z drugiej połowy lat osiemdziesiątych z pierwszym amantem Hollywood tamtych czasów, Mickeyem Rourke.
Zarówno w „9 i pół tygodnia” jak i „Dzikiej orchidei”, które mam na myśli, seks był elementem gry. Oba obrazy to fantastyczne pochwały kobiecości, w których realizowanie fantazji doprowadzało w efekcie do rozbudzenia miłości. Adrian Lyne nie omieszkał jednak zauważyć, że stawianie (s)eksperymentów wyżej od szacunku dla drugiej osoby jest zgubne: John, bohater jego filmu, chciał uzależnić od siebie Elizabeth, ale jednocześnie nie chciał być zależny od niej, przez co dotkliwie ją ranił. Natomiast w dusznym, kipiącym erotyką obrazie Zalmana Kinga grany przez Rourke’a Wheeler, z pozoru twardy i niedostępny, w środku pełen lęków i dawnego, lecz wciąż palącego bólu, orientuje się w końcu, że zabawą oszałamiająco piękną, ale i na wskroś niewinną Emily oszukuje przede wszystkim sam siebie.
(Kadr z filmu „9 i pół tygodnia”, źr. Filmweb)
Podobny wydźwięk miały akty w „Fortepianie” Jane Campion, „Ostrożnie, pożądanie” Anga Lee (tu brutalne zbliżenia stanowiły także naturalne rozładowanie kumulowanych z pietyzmem emocji), a także „Różyczce” Jana Kidawy-Błońskiego (gdzie seks był też wyrazem frustracji powodowanej zżerającym od wewnątrz napięciem, zazdrością i skrywaną tajemnicą – w kontekście postaci Romana). Seks jako narzędzie służące do osiągnięcia konkretnej korzyści oglądaliśmy też w głośnym „Nagim instynkcie”, gdzie ekstatyczny stan zen tożsamy był z morderstwem, oraz w szokujących „Dzieciakach” Larry’ego Clarka, w których główny bohater Telly rozdziewiczanie rówieśniczek postawił sobie za życiowy target, nie miał jednak pojęcia, że jego guilty pleasure, będąca symbolem degrengolady amerykańskiej młodzieży, jest w efekcie niczym innym jak szerzeniem pandemii śmierci.
*
Przy omawianiu seksu w kinie (bynajmniej nie namiętnego fetyszu w ostatnim fotelu po prawej stronie na opustoszałej sali :-)) nie sposób nie wspomnieć o roli kobiety. Twórcy obrazów filmowych to zazwyczaj – acz nie zawsze, co zresztą pokaże jeden z podanych niżej przykładów – mężczyźni, którzy potrafią mieć do przedstawicielek płci pięknej stosunek dość okrutnie demitologizujący etos kobiecej wierności. Sposobność do zaprezentowania wiktymizujących panie obrazów uzyskują zaś przedstawiając w swych filmach „najstarszy zawód świata”, czyli prostytucję. Nie chcę jednak skupiać się na szowinistycznych odsłonach filmów o niej traktujących, których wbrew pozorom nie jest aż tak wiele. Prostytucja na ekranie ma bowiem często poruszający, tragiczny wymiar.
Tak jest w znakomitym „Requiem dla snu” Darrena Aronofsky’ego, gdzie uzależnienie od narkotyków staje się bodźcem dla Marion do świadczenia usług seksualnych – najpierw bezpośrednio dilerowi, później w autentycznym piekle pod postacią klubu erotycznego. Nie jest to w filmie twórcy „Czarnego łabędzia” wątek wiodący, niemniej spotęgowany fatalistycznym obrazem upodlenia własnej osoby, bezwzględnym odarciem z godności, odczłowieczeniem siebie – ma dobitny przekaz i przede wszystkim robi piorunujące wrażenie.
(Kadr z filmu „Dziennik nimfomanki”, źr. Filmweb)
Christian Molina w „Dzienniku nimfomanki” zadaje natomiast interesujące pytanie: czy prostytucję można mieć we krwi? urodzić się z nią niejako zakodowaną genetycznie? Valere, tytułowa nimfomanka, kocha seks do tego stopnia, że decyduje się czerpać z niego korzyści. Niemniej nie to jest celem jej życia (podobnie jak nierząd nie jest przewodnim tematem obrazu Moliny – inkrustowanego ładnie skręconymi scenami rozbieranymi, klasycznego jak pozycja misjonarska dramatu obyczajowego), lecz odnalezienie miłości. Prostytucja jest dla Valere etapem w poznawaniu siebie i poszukiwaniu uczucia.
Uczucie zaś, a konkretniej całe ich spektrum, pchnęło do prostytuowania się Aileen, bohaterkę „Monster” (moja recenzja) Patty Jenkins (reżyserki, gwoli ścisłości). Wzbudzająca niechęć prostytutka, pod skorupą brzydoty i całkowitego braku kobiecości, kryje bardzo wrażliwe wnętrze. Krzywdzona i upokarzana od urodzenia Aileen marzy o normalnym życiu, życzliwym traktowaniu jej przez ludzi, godności, z której od zawsze była odzierana. Gdy poznaje młodą Selby, w której się zakochuje, sprzedawanie się (oraz mnożące się przy tym morderstwa) służy jej przede wszystkim do zatrzymania dziewczyny przy sobie.
*
„Seks jest zaledwie służką sztuki” – pisał Władimir Nabokow w powieści „Lolita”. Myśl ta ma rację bytu także w światku X Muzy, co mam nadzieję potwierdził mój tekst. Rzecz jasna niemożliwe jest wspomnienie o wszystkich obliczach seksu w filmie w dość zwięzłej analizie, dlatego też nie nadmieniłem choćby o seksie w polskich filmach, aktach w zawsze ciekawych do omówienia obrazach o homoseksualistach, roli autoerotyki, scenach rozbieranych z udziałem nieletnich, obrazach gwałtów, miłości fizycznej na wesoło czy po prostu o najlepszych scenach miłosnych w historii. Wszystkich tematów wystarczyłoby zapewne na niejeden felieton.
PS. Moje pierwsze zmaganie z konkursem „Powiększenie” serwisu Filmweb. Do tekstu załączona była recenzja filmu „Kobieta, która pragnęła mężczyzny” Pera Flya, dostępna pod tym linkiem.
[2012]