Aronofsky wraca po latach. Wraca w stylu – swoim, ale przeciętnym. I jak na niego – niewystarczającym. „Noe: Wybrany przez Boga” mógł mu wyjść lepiej, trzeba to uczciwie przyznać. Chociaż zdjęcia i muzyka zapierają dech w piersiach.
Aronofsky wraca po latach. Wraca w stylu – swoim, ale przeciętnym. I jak na niego – niewystarczającym. „Noe: Wybrany przez Boga” mógł mu wyjść lepiej, trzeba to uczciwie przyznać. Chociaż zdjęcia i muzyka zapierają dech w piersiach.
„Witaj w klubie” to kino oscarowe, które nie boli, mimo że nie obyło się bez schematów. Za to buduje pozytywnym przesłaniem, cieszy sprawną reżyserią i zachwyca wielkim aktorstwem. McConaughey i Leto wkraczają zaś do panteonu wybitnych odtwórców.
Stephen Frears adaptuje Martina Sixsmitha, ale zamiast na synu skupia się na matce, świetnie zagranej przez Judi Dench. A Steve Coogan sprawdza się i jako scenarzysta, i jako aktor w nieco poważniejszej roli. „Tajemnica Filomeny” to udane kino charakterów.
Read More “tajemnica judi… i stephena [„Tajemnica Filomeny”]” »
Mówi się, że „Pod Mocnym Aniołem” to jak dotąd najsłabszy film Wojciecha Smarzowskiego. Za podstawowy zarzut krytycy unisono wysuwają powtarzalność. Rzecz jasna tę w sensie pejoratywnym – stagnację. Trudno zaprzeczyć, że filmy, jak się przyjęło, „najlepszego współczesnego polskiego reżysera” to dzieła pokrewne zarówno w treści jak i formie. Szeroko rozumiana polskość jest w nich przekładana na zbliżone na wszystkich płaszczyznach: motywy fabularne, wewnętrzne portrety postaci, koncepcje stylistyczne, chwyty narracyjne. „Pod Mocnym Aniołem” wydaje się konglomeratem tego co najciekawsze z „Wesela”, „Domu złego” oraz „Róży” i jednocześnie irrealnym sequelem niedostatecznej „Drogówki”. Déja vu jest odczuciem stałym podczas oglądania.
Czego by nie powiedzieć o całej masie zeszłorocznych filmów, wypatrywanych przez fanów wytęsknionych czy to za bombastycznymi efektami, kolejną odsłoną ulubionej serii lub bohatera, czy najnowszym dziełem cenionego reżysera, za najbardziej oczekiwaną premierę A.D. 2013 należy tak czy siak uznać nową część „Hobbita”. Po sukcesie zeszłorocznej „Niezwykłej podróży” „Pustkowie Smauga” otrzymało taką kampanię promocyjną, że w którymś momencie zacząłem się obawiać, iż tytułowy, wyrośnięty gad wychynie mi z lodówki w poszukiwaniu ukrytych pod kanapą niziołków. Za słowami Hannibala Lectera, że jakoby zaczynamy pożądać tego, z czym mamy do czynienia na co dzień, także i ja zacząłem wypatrywać kroczącej borem, lasem kompaniji. Zwłaszcza, że pierwsza część naprawdę przypadła mi do gustu. Druga… no, cóż… określenie „podobał mi się” jest najbardziej kongruentnym do opisania moich uczuć po obejrzeniu filmu Petera Jacksona.
Read More “film z przesłaniem [„Hobbit: Pustkowie Smauga”]” »
Stacja TCM wzięła chyba sobie za cel dostarczenie mi dawki filmowej przyjemności. Po moim niedawnym pianiu z zachwytu nad Egzorcystą, pora na pean na cześć Matriksa (1999) autorstwa wówczas jeszcze braci, teraz rodzeństwa Wachowskich. Filmu doskonałego pod każdym względem i kultowego w pełnym tego słowa znaczeniu. Filmu, który odmienił oblicze science fiction i kina w ogóle, tak jak wcześniej udało się to chyba tylko Gwiezdnym Wojnom. Filmu w bliskich mi klimatach postapokalipsy… etc… etc…
Tym razem o klasyce. Egzorcysta (1973) Williama Friedkina. Mistrzowskie kino – na dziesięć nominacji do Oscara, z których otrzymał dwie statuetki, w tym za scenariusz na podstawie powieści Williama Petera Blatty’ego (za horror!), także laureat m.in. Złotego Globu za najlepszy film roku. Ale nie dziwota, bo to majstersztyk. Poezja strachu. Arcydzieło sztuki filmowej. Parę dni temu dzięki stacji TCM z tradycyjnie przy okazji tego obrazu permanentnie zjeżonym włosem przypomniałem sobie tę niepowtarzalną przyjemność oglądania jak dla mnie najlepszego w historii kina filmu grozy.
Oglądalność filmu to nie tylko jego popularność w kinach czy telewizji. Oglądalnością nazywam to, w jaki sposób dany obraz na mnie oddziałuje, pozytywnie lub negatywnie. Mam swój mały prywatny podział tej jasnej strony oglądalności filmów – są takie, które się ogląda i takie które się przeżywa. Chce się żyć w reżyserii Macieja Pieprzycy należy do tych ostatnich. To jeden z najbardziej wyjątkowych filmów, jakie w ogóle udało mi się zobaczyć, a świadczy o tym fakt, że jest dopiero piątym, któremu udało się mnie wzruszyć.
Ach, Grawitacja… Cóż to jest za film! Przyznam szczerze, że dotąd nie byłem na podobnym w kinie. Alfonso Cuarón zachwycił mnie totalnie. Nakręcił film epicki w rozmachu, a jednocześnie – w swoim stylu – szalenie intymny. Po raz kolejny dał nam posmakować swej nietuzinkowej pomysłowości. Grawitacja to obraz wypełniony wręcz niebanalnymi rozwiązaniami formalnymi i zdumiewającymi chwytami narracyjnymi. Fenomenalne widowisko! Po prostu kosmos! 😉
W imię… trafił w swój czas, niewątpliwie. Wypływające na światło dzienne kolejne pedofilskie skandale w polskim Kościele zagnały tłumy żądnych kinowego potwierdzenia medialnych rewelacji widzów na film Małgośki Szumowskiej. W filmie z ust wcielającego się w rolę księdza Adama Andrzeja Chyry pada jednak wyraźnie zdanie: „Nie jestem pedofilem. Jestem pedałem.” Niemal słyszę z ust katoli, których znam wcale niemało – co za różnica? W tym właśnie rzecz.