„Sugar Man” jest filmem, przy którym wcześniejsze ujawnienie największej fabularnej wolty całkowicie psuje smak jego oglądania. To trochę jak oglądanie meczu, znając jego wynik, albo granie z solucją. Wspominam o tym dlatego, że niemal każda recenzja obrazu Malika Bendjelloul, z którą się spotkałem bezczelnie ten znakomity film spojleruje. A trzeba wyraźnie zaznaczyć, że mamy w przypadku „Sugar Mana” do czynienia z mistrzostwem dokumentu, filmem intrygującym w treści i doskonale poprowadzonym, w którym wszystkie elementy współgrają ze sobą równie perfekcyjnie jak wokal i gitarowy akompaniament jego bohatera. Spojler to zaś nic innego jak perfidia. I nieprofesjonalizm.
(Sixto Rodriguez, źr. Filmweb)
Sixto Rodriguez stał się ofiarą popkultury przełomu lat 60-tych i 70-tych. Nie sprzedał się. Człowiek, któremu wróżono wielką karierę; który umiejętnościami pisarskimi i kompozytorskimi – wedle słów ludzi z branży – przewyższał Boba Dylana; który mógł stać się symbolem swoich czasów. Strzelił sobie w głowę, mówili jedni, podpalił się i spłonął żywcem na scenie, twierdzili drudzy. Fakt, że przepadł bez wieści. Wreszcie odszedł w zapomnienie. I… stał się bohaterem narodowym. Czy któreś z tych określeń nie odstaje od pozostałych?…
Tylko pozornie. Twórcy filmu stawiają bowiem tej nietuzinkowej postaci pomnik, bo jak mało który artysta Rodriguez istotnie na niego zasługuje. Bogate znaczeniowo i głębokie w przekazie teksty wraz z chwytnymi melodiami i zyskującą na prostocie instrumentalizacją składały się na z miejsca wpadające w ucho kompozycje, zawsze świeże evergreeny, poruszające protest songi. Rodriguez to wydobyty z czeluści zapomnienia talent tak ogromny, że nieporozumieniem wydaje się, iż nie został w swoim czasie zauważony. Ilu jeszcze podobnych mu artystów skrywa historia? Autorzy „Sugar Mana” skłaniają do takich refleksji. Ale przede wszystkim należą im się gratulacje i podziękowania – za szczęśliwe, mimo kłopotów finansowych, dokończenie filmu oraz przedstawienie i przypomnienie światu o Rodriguezie.
Bo to nie tylko uzdolniony muzyk, który nagrał dwie płyty (w tym jedną niedokończoną), ale także człowiek, który wywarł ogromny wpływ na kształtowanie się świadomości i formowanie ideowego ruchu oporu wobec rządowego establishmentu w… RPA. To jedyne miejsce, gdzie Rodriguez zyskał popularność. Gigantyczną popularność. I to tylko dzięki nielegalnej dystrybucji. Jedyny wydany album artysty – „Cold Fact” z 1970 roku – trafił do obiegu w pirackich kopiach, rozpowszechnianych w undergroundzie pocztą pantoflową. Pomimo, a może właśnie z tego powodu piosenki Rodrigueza stały się bodźcem buntu południowoafrykańskiej młodzieży wobec Apartheidu, a on sam – zachęcającym do walki bardem…
Niesamowita opowieść. Twórcy prezentują ją nam, jednocześnie ciesząc się z tego, a radość te przelewając na widza. Przez to „Sugar Mana” tak dobrze się ogląda. Po projekcji filmu Bendjelloul czuję się zaznajomiony z wielką postacią, bogatszy w wiedzę, ukontentowany obrazem, pokrzepiony niezwykłą historią. Filmowo spełniony. I tego spełnienia życzę wszystkim oglądającym. Bez zdradzania głównego zwrotu akcji.
Moja ocena: 7,5/10
(Sixto Rodriguez, źr. Filmweb)