Ostatni dzień 4. Festiwalu Krytyków Sztuki Filmowej KAMERA AKCJA przyniósł m.in. projekcję znakomitego polskiego dokumentu, którym wzgardzili polscy dystrybutorzy, kolejny dynamiczny panel dyskusyjny oraz uroczyste zakończenie imprezy, na którym poznaliśmy laureatów festiwalowych konkursów.
I tak w „Konkursie etiud i animacji” zwyciężył film, na który i ja stawiałem, czyli „Gdyby ryby miały głos” Tomasza Jurkiewicza. Wyróżniono ponadto filmy: „Inspiracja”, „Spotkanie”, „Dead End” oraz „Macica”. W konkursie „Trzy strony zawodu krytyka” wygrał Jan Prociak za wybór, recenzję i prelekcję do filmu „Za wzgórzami” Christiana Mungiu. Gratulacje! 🙂
*
Popołudniu odbył się natomiast panel dyskusyjny Rekiny kinematografii. Powiązania dystrybucji z krytykami filmowymi. Goście – Anna Wróblewska, Marcin Adamczak i Marcin Pieńkowski – przedstawili kilka interesujących liczb i faktów. Dzięki pani Wróblewskiej dDowiedzieliśmy się np. jakie były najbardziej lubiane produkcje na przestrzeni ostatnich kilku lat, na co Polacy chcą chodzić do kina, z jakich źródeł wiedzy o filmach korzystają. Także jakie wpływy uzyskały najpopularniejsze polskie filmy w ubiegłym roku. Eksperci zastanawiali się nad określeniem „narodowości” filmu (chodzi rzecz jasna o koprodukcje), jak wpływa to na jego dystrybucję oraz w jaki sposób – w koneksji z poprzednim zagadnieniem – finansowane są filmy. No i oczywiście wypłynął także temat wpływu krytyki na sprzedajność filmu i różnych formach reklamy (spore znaczenie ma tzw. „reklama szeptana”, czyli rekomendacja filmów). Od pana Pieńkowskiego uzyskaliśmy niejakie informacje na temat strategii promowania filmów „nowohoryzontowych”, od pana Adamczaka zaś – refleksję o wprowadzeniu aspektów socjologicznych i ekonomicznych do studiów filmoznawczych. Ciekawy dyskurs, oczywiście bezbłędnie poprowadzony – chyba dotąd nie wspomniałem?… – przez Michała Pabisia-Orzeszynę.
Wydarzeniemdnia był jednak dla mnie pokaz filmu „Eksmisja”, dokumentalnego obrazu Filipa Antoniego Malinowskiego, który nie doczekał się w Polsce dystrybucji poza festiwalową. A dzieło to wyjątkowe i po prostu bardzo dobre. Film opowiada o państwu Marii i Tadeuszu Malinowskich, dziadkach młodego reżysera, którzy po ponad sześćdziesięciu latach życia w swoim mieszkaniu w Poznaniu zostają zmuszeni do jego opuszczenia. Problem absurdalnych przepisów prawnych jest rzecz jasna jednym z tematów, lecz nie lejtmotywem filmu.
Tym bowiem Malinowski uczynił fantastyczną pochwałę czerpania radości z życia, niezależnie od wieku. Państwo Malinowscy są już po osiemdziesiątce, ale pogodą ducha, dystansem do świata, poczuciem humoru, życiową energią zawstydziliby niejednego młodszego od nich. Wszystkie te pozytywne aspekty ich osobowości i fakt, że w pewnym sensie naturalnie się uzupełniają (pani Maria – zawsze uśmiechnięta, optymistyczna realistka, pan Tadeusz – stonowany, przeważnie zadumany, sceptyczny realista), a także – czy bardziej przede wszystkim – widoczna w drobnych gestach wieloletnia miłość, pozwalają im wspólnie stawić czoła niełatwej sytuacji, w której znaleźli się wbrew woli i na dobrą sprawę logice.
W swoim czasie zamieściłem na Facebooku taki wpis (przepraszam za autotematyzm 😉 ): „[Coś,] co mnie ujęło, to dwoje staruszków, którzy trzymając się za ręce gonili autobus na przystanku przy Korczaku. W tych kilku szybszych krokach, ledwie paru sekundach, było tak wiele – lata wspólnego życia, miłość, wzajemne wsparcie, szacunek do siebie. Życie. Coś pięknego.” To właśnie film o takich ludziach. O ludziach, którzy swoje przeżyli, z którymi chce się przebywać i których chce się słuchać. Po prostu.
Malinowski z czułością przypatruje się – i przysłuchuje – swoim bliskim, malując jednocześnie jeden z najpiękniejszych filmowych portretów starości, z jakimi miałem okazję i przyjemność się zetknąć. „Eksmisja” emanuje wewnętrznym ciepłem, niebanalną empatią, równie szczerym co nieprzeciętnym, a przez to rzadko w kinie spotykanym, szalenie pozytywnym przekazem. Słowa pani Marii mogłyby się stać dla niejednej osoby życiową dewizą: „Nie pozwolę, żeby przeciwności losu zabrały mi radość życia”.
Ponadto to także świetna warsztatowa robota. Malinowski proponuje ujęcia z różnych perspektyw i o różnej fakturze (np. videorozmowa na Skype czy coś na zasadzie CCTV), które montuje z głową i wedle najlepszych standardów. Doskonale operuje obrazem i dźwiękiem, wie, kiedy wpleść ujęcie tonujące tempo i skłaniające do zastanowienia się nad dialogiem czy refleksją któregoś z bohaterów; w którym momencie ubarwić scenę muzyką.
„Eksmisja”, dzięki umiejętnościom Filipa Malinowskiego, to wzruszający i przejmujący, ciepły obrazek, do tego perfekcyjnie zrealizowany. Mały wielki film, najlepszy jaki obejrzałem na KAMERA AKCJA. Żałować jedynie należy, że spotkanie z reżyserem zostało odwołane…
Moja ocena: 9/10
(kadr z filmu „Eksmisja”,
źr. krytykapolityczna.pl)
Festiwal zakończył premierowy pokaz filmu „Hannah Arendt” w reżyserii Margarethe von Trotty. Jest to biografia niemieckiej teoretyk polityki i publicystki pochodzenia żydowskiego. Film obrazuje proces formowania się poglądów Arendt, na których opierała w późniejszym czasie swoją działalność. Jego zaczątkiem stał się być może dość burzliwie zakończony romans z wykładowcą (wątek retrospektywny, ale w kontekście fabularnym raczej zbędny ze względu na nikły oddźwięk i praktycznie zerowy wpływ na tok wydarzeń), kumulacją zaś z pewnością rozprawa sądowa z byłym SS-manem, Eichmannem, w roli oskarżonego. Relacja Arendt w popularnym nowojorskim czasopiśmie przysporzyła jej kłopotów wydawniczych i społecznego ostracyzmu.
Von Trotta opowiada „Hannah Arendt” trochę jak Mira Nair „Amelię Earhart” – metodyczną narracją próbuje zyskać atencję widza. Co prawda po drętwym pierwszym akcie film nieco się rozkręca (dialogi przestają nudzić…), rzadko kiedy jednak ogląda się go z zapartym tchem (w zasadzie tylko w końcowej scenie na uczelni). Irytuje też iście telewizyjny format obrazu (najazdy kamery, jednostajna sceneria z rzadka przetykana krótkimi ujęciami plenerowymi). Wartością „Hannah Arendt” jest za to przekonująca Barbara Sukowa w tytułowej roli. I odrobina humoru, zwłaszcza dzięki postaci Mary w interpretacji Janet McTeer i jej ciętym ripostom. Do obejrzenia.
Moja ocena: 6/10
(Barbara Sukowa, kadr z filmu „Hannah Arendt”,
źr. Filmweb)
Tym sposobem festiwal KAMERA AKCJA zamknął się w tej swoistej niemieckojęzycznej klamrze o tematyce żydowskiej, dobiegając szczęśliwego i owocnego końca. Dziękuję organizatorom za możliwość udziału dzięki karnetowi blogera oraz za spójność samej imprezy, wysoki – jak zawsze – poziom filmowy i przemiłą atmosferę. Rzecz jasna nie miałem możliwości obejrzenia nawet większości filmów, skupiłem się bowiem w głównej mierze – co chyba potwierdzają moje relacje – na szeregu wydarzeń towarzyszących: panelach dyskusyjnych, warsztatach, także na konkursie, w którym brałem udział – relacji szukajcie m.in. u Ani. (Uznajmy poza tym, że sporo z nich zdążyłem już zobaczyć – m.in. „Obywatela Kane’a”, „Broken”, „Big Love” czy „Łono” – a nawet i ocenić, jak choćby „Hemel” czy „Do szpiku kości”). Dowiedziałem się jednak wielu ciekawych i mądrych rzeczy, spotkałem i rozmawiałem z najlepszymi polskimi krytykami filmowymi, cieszyłem się świętem kina. Uważam to za zaszczyt i za to jestem wdzięczny. Oby przyszłoroczna, piąta już edycja Festiwalu Krytyków Sztuki Filmowej KAMERA AKCJA była jeszcze bardziej udana. Tego życzę organizatorom, uczestnikom i sobie. Do zobaczenia za rok!
(źr. fanpage festiwalu na FB)