Po kilkunastoletnim, umiarkowanie udanym rozbracie z kinem aktorskim Robert Zemeckis wraca w dobrym, widowiskowym wręcz stylu. Tak można bowiem opisać chyba najlepszą sekwencję w jego najnowszym filmie, „Lot”. Awaria i lądowanie samolotu zobrazowane jest niemal wyłącznie z wnętrza maszyny, a mimo to trzyma widza w postronkach napięcia. Dynamiczne zdjęcia i błyskotliwy montaż na spółkę z udźwiękowieniem tworzą wciągającą symfonię podenerwowania, która metamorfuje widza w naprężoną z podniecenia strunę. Kapitalne otwarcie filmu.
(Denzel Washington, kadr z filmu „Lot”, źr. Filmweb)
W dalszej części pierwszorzędny thriller kieruje się jednak w stronę obyczajowego, chwilami nawet psychologicznego dramatu. Tutaj niestety zapał Zemeckisa opada. Twórca „Forresta Gumpa” (1994) raczej szybuje niż pewnie sunie po nieboskłonie tego gatunku. Wystarczy zerknąć w jego portfolio, by szybko zorientować się, że jego domeną jest mięsiste kino rozrywkowe. Przez to w „Locie” nierzadko korzysta z szablonów (choćby motyw równie upadłej jak protagonista bohaterki, dzięki której powoli wraca do pionu), a pewnym łącznikiem z wcześniejszą twórczością jest odgrywana przez Johna Goodmana (kolejna po „Operacji Argo” udana rola sympatycznego aktora) ambiwalentna, lecz pełna humoru postać przyjaciela kapitana Whitakera. Śmigłem samo-„Lotu” Zemeckisa staje się natomiast perfekcyjny Denzel Washington.
Znany, choć ostatnio nieco zapomniany (także ze względu na konfekcyjne występy) aktor prezentuje w filmie Zemeckisa pełnię swoich ogromnych możliwości, rozgrywając swoją postać na subtelnych, ale przejmujących tonach. Smutne sięganie dna przez Whitakera nabiera dzięki Washingtonowi wyjątkowej szczerości i autentycznie przenika do głębi. Tylko dzięki niemu opowieść o pełnoprawnym alkoholiku nie dryfuje w stronę ckliwości ani potępienia. Odtwórca po prostu na to nie pozwala. On jest sercem filmu.
Poza próbą przestudiowania choroby alkoholowej, „Lot” to także opowieść o istocie bohaterstwa; spojrzenie na to zagadnienie z pewnej perspektywy. Czy bohaterstwo w pryzmacie nieodpowiedzialności nadal jest bohaterstwem, czy automatycznie traci swoje cechy? Czy pijany bohater, to nadal bohater? Czy to umiejętności pilota czy nietrzeźwość pomogła uratować prawie setkę istnień? Zemeckis zadaje ciekawe pytania, przebijając się przez klisze. Jednak to tylko dzięki Washingtonowi „Lot” to film o klasę lepszy niż mógłby być.
Moja ocena: 6,5/10
(John Goodman, kadr z filmu „Lot”, źr. Filmweb)