Pocałuj mnie (Kyss Mig) jest niemal wzorcowym przykładem melodramatu. Konflikt, ekspozycja uczuć, głęboka emocjonalność, przewaga gestów nad słowami, gwałtowne zrywy namiętności, szczęście nielicznych i krótkich wspólnych chwil, walka z niezrozumieniem i odrzuceniem przez otoczenie, cierpienie spowodowane niemożnością spełnienia uczucia. To wszystko znajdziemy bez trudu w filmie Alexandry-Therese Keining. I mimo że jej dzieło z pewnością swego gatunku nie zrewolucjonizuje, a kin nie zawojuje, to jednak pozostaje filmem, który po prostu dobrze się ogląda.
Pocałuj mnie przypomina dość mocno genialną Tajemnicę Brokeback Mountain (2005), nie tylko ze względu na fakt, że parą protagonistów są osoby tej samej płci. Zarówno Lee w swym opus magnum i Keining w swoim ostatnim filmie w mniejszym stopniu skupili się bowiem na treści historii, w większym zaś na sposobie jej opowiedzenia. Filmy o tematyce LGBT są zawsze ciekawe i warte uwagi, ale w Pocałuj mnie, podobnie jak wcześniej w Tajemnicy…, kluczowa jest emocjonalna głębia, a nie dawno już niebędący tabu praktycznie całej światowej kinematografii (oczywiście poza naszą) temat homoseksualizmu. Co prawda Keining nieco brakuje w tym elemencie subtelności Lee – zwłaszcza w kontekście jednowymiarowych postaci Elisabeth i Lasse – na czym jej film trochę traci (niemniej najwięcej na nierzadkich uproszczeniach i skrótowości). Umówmy się jednak, że Tajemnica… jest swoistą perełką w każdym aspekcie filmowej materii, a Pocałuj mnie daleko po prostu do nachalnej kinowej manify tolerancji.
Keining zdarza się zanadto zbliżyć do cienkiej granicy, oddzielającej „wzruszające” od „ckliwe”, ale nie przekracza jej. Nie wymusza zaszklonych oczu, nie przejmuje sztucznie. Szczera w swoim nieskomplikowaniu, klasyczna narracja jest największym atutem filmu szwedzkiej reżyser. Ale nie jedynym. Emocjonalny ciężar spadł na barki doświadczonych Ruth Vegi Fernandez i Liv Mjönes, które poradziły sobie świetnie. Mia i Frida w ich kreacjach są prawdziwe, pełne emocji, przekonujące (warto też zwrócić uwagę na odtwórcę roli Tima, narzeczonego Mii). Aktorstwo wysokiej próby. Podobnie jak realizacja – bardziej zmysłowo sfilmowanych intymnych uniesień dwóch safonek (wyraz „lesbijka” ma dla mnie nieprzyjemny wydźwięk i staram się go nie używać; ten zasłyszany onegdaj odpowiednik jest jak dla mnie dużo bardziej sympatyczny) nie widziałem od czasu skromnego włoskiego Habitación en Roma (2010) Julio Medema.
Silnie emocjonalne, autentycznie przejmujące, naprawdę fajne kino. Warto.
Moja ocena: 6,5/10
(Liv Mjönes i Ruth Vega Fernandez,
kadr z filmu Pocałuj mnie, źr. Filmweb)