„Chuliganów”, ostatni wyreżyserowany przez siebie film, Peter Mullan opiera na dwóch niestabilnych fundamentach – kliszach i parabolach. Niestabilnych z prostego powodu – wykorzystanych w nazbyt oczywisty sposób. Już w nagrodzonych Złotym Lwem w Wenecji „Siostrach Magdalenkach” (2002) było to widoczne. Jednak rzeczony film, dzięki świetnemu aktorstwu i surowej atmosferze, można było obejrzeć z zaangażowaniem. W przypadku „Chuliganów” Mullanowi się to nie udaje.
Reżyser rysuje światek szkockiej młodzieży kreską na tyle wyraźną, że kontury przesłaniają koloryt wnętrza. Przez to „Chuliganom” brakuje emocjonalności, bo nie można za takową uznać bazowanie tylko na raczej niskich ludzkich odczuciach. Mullan, podobnie jak we wspomnianych „Siostrach Magdalenkach”, drąży problem, próbuje wniknąć w przedstawiony mikroświat, ale na dobrą sprawę dryfuje po jego powierzchni, zamiast wniknąć w głąb. Czy to z braku umiejętności? Narratorem jest niezłym, ale czy próbuje przy tym przekazać coś ponad trącące mimo wszystko banałem refleksje i spostrzeżenia? Z pewnością nie pomagają wszechobecne schematy – w „Chuliganach” nie uświadczy się absolutnie niczego, czego byśmy wcześniej nie widzieli w filmach o szukaniu akceptacji otoczenia i przede wszystkim siebie – oraz nagromadzenie pomysłowych, ale pompatycznych przenośni (z równie cyniczną, co oczywistą sceną z Chrystusem). Nie jestem pewien, czy oczekuję jego następnego filmu.
Moja ocena: 5/10