Carlos Reygadas należy do wąskiego grona reżyserów, którzy pozwalają widzowi na praktycznie nieograniczoną interpretację swoich filmów. Jego obrazy nierzadko – i również nierzadko tylko pozornie – narracyjnie bezładne, odczytywać można na dziesiątki sposobów i przez dowolne pryzmaty. Jednak pojawia się przy tym niebezpieczeństwo – jeśli znaczą wszystko, mogą też nic nie znaczyć. Wielosłowie i pustosłowie to środek tego samego okręgu zwanego filmem. Dzieła Reygadasa to filmy skrajne. Przyjmuje się je, albo odrzuca; albo uwierzymy mu w pełni, albo zdrzaźni nas formalizmem i pretensjonalizmem. Zaufanie i otwartość to fundamenty odbioru jego filmów. „Post tenebras lux”, ostatni film meksykańskiego poety, to obraz na tych podstawach oparty bardzo mocno. Chyba najmocniej z dorobku laureata zeszłorocznej Złotej Palmy w Cannes.
Jestem umiarkowanym fanem twórczości Reygadasa, choć z każdym następnym filmem umiarkowanie to przechodzi zaintrygowanie. „Post tenebras lux” przekonał mnie do niego w równym, rosnącym stopniu co jego wcześniejsze filmy. Ostrożność wciąż na cenzurowanym. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że obrazy twórcy „Bitwy w niebie” (2005) chodzą mi po głowie długo po ich projekcjach. Pojedyncze sceny wciąż zyskują nowe znaczenia. Im dłużej się nad nimi zastanawiam, tym więcej coraz to nowych warstw odkrywam. Albo chcę odkrywać, bo nie ukrywam, że pojawiają się też refleksje, czy te zazwyczaj luźno powiązane ze sobą obrazki istotnie niosą ze sobą jaką treść. Nie są one jednak zbyt częste. Z większą częstotliwością dumam nad możliwymi tropami interpretacyjnymi, którymi Reygadas skutecznie zaraża. I tłumaczę to sobie faktem, że reżyser mimo wszystko chce i przekazuje coś głębszego. Potrafi przy tym zająć mi myśli do stopnia podświadomości.
(kadr z filmu „Post tenebras lux”, źr. Filmweb)
„Post tenebras lux” tradycyjnie wymyka się jednoznacznym interpretacjom. Można jednak dostrzec tematy, wątki czy rozwiązania formalne, którymi Reygadas konsekwentnie się w swoich filmach zajmuje. Centrum jego rozważań ponownie zajmuje dychotomiczny w swojej postawie mężczyzna. Jednocześnie reżyser apoteozuje cielesność kobiety, będącej dla męskiego protagonisty drogą do zbawienia. Śmierć, zło, cierpienie przenikają bowiem bohaterów filmu. Oniryzm i realizm są współmierne, szczegółowe ujęcia przeplecione są zogniskowanymi w środku kadru i rozmazanymi na jego brzegach.
Tytuł filmu jest nawiązaniem do biblijnej Księgi Hioba i znaczy mniej więcej: „po ciemności światło” lub „przez ciemność do światła”. Podsuwa to sposób jego odbierania. „Post tenebras lux” to w moim odczuciu film o poszukiwaniu wybawienia od zła, niezrozumieniu, drodze ku transcendentnemu ocaleniu, pokochaniu własnej duszy, hiobowym cierpieniu w imię akceptacji siebie, nieświadomym, głębokim osadzeniu człowieka w meandrach natury. Mógłbym tak wymieniać dalej, ale czy warto? Czy nie lepiej pozwolić się zatracić? Oddać lepkim rękom Reygadasa tylko po to, żeby móc przeżyć jego film? Czy nie na tym polega jego wymagająca maestria?
Czy ze względu na moc interpretacji daję mu o punkt więcej niż zamierzałem?…
Moja ocena: 7,5/10
(kadr z filmu „Post tenebras lux”, źr. Filmweb)