Oglądając holenderską Hemel, moja pamięć przywołała dwa przypominające nieco debiut Sachy Polaka obrazy – tegoroczny Klip i niedawny polski Big Love (2012). Wróciły do mnie zapewne ze względu na – eksponowaną tak w rzeczonych filmach jak i w Hemel – odważną ekspozycję kinowego seksu. Miłość fizyczna jest dla dobrze zagranych (to też cecha wspólna) bohaterek wszystkich tych produkcji filtrem, przez który przepuszczają rzeczywistość – katalizatorem strachu przed utratą wiary w bliska osobę, naturalną metodą zatrzymania tego kogoś przy sobie, panaceum na bolesne wykwity samotności, symptomem nieświadomego pozbawiania się godności. Zarówno jednak serbskiej prowokacji Maji Milos jak i ramocie Barbary Białowąs daleko do filmu Polaka, zwłaszcza pod względem psychologicznej konstrukcji protagonistki.
Hemel używa sobie bowiem ponieważ ktoś dał jej tego wzór. Dokładniej – swobodnie traktujący życie ojciec. Ich relacja trąci nieco perwersyjną ambiwalencją, nie można jednak zaprzeczyć głębokiej, zażyłej emocjonalności ich więzi. Toteż decyzja Gijsa o ustabilizowaniu się wywołuje w Hemel reakcję obronną i spory zamęt w pokrytej blond włosami głowie. Seks staje się uciążliwy, rozmowy jednoznacznie płytkie, szansa na uczucie odrzucona. Niebo (to właśnie oznacza imię tytułowej bohaterki) oddala się – niechętnie i wbrew. Czy bezpowrotnie?
Wszystko byłoby pięknie, gdyby Polak jeszcze trochę pociągnął tę historię. Przy rozbudowanym preludium i stosunkowo późnym kluczowym punkcie zwrotnym, przykrótka końcówka nie przynosi satysfakcjonującego rozwiązania, pozostawia za to niedosyt. Szkoda. Na pociechę pozostaje świetna rola Hannah Hoekstry i eteryczne,często zamglone i nieoczywiście kadrowane zdjęcia. Dzięki tym dwom elementom Hemel nie brakuje niezbędnej w tego typu kinie intymności.
Moja ocena: 6/10