Im bardziej film chwalony albo im więcej nagród zdobywa – a przy tym nie oczekuję go z napięciem powodującym rozstrój żołądka – tym mniejszy mój zapał do jego obejrzenia. Efekt jest jednak taki, że prędzej czy później po dany tytuł sięgnę. Tak było ze – znakomitym skądinąd – „The Social Network” (2010), tak jest z tegorocznym „Skyfall”. Podobnie było z ostatnim filmem Agnieszki Holland. W końcu zaległości nadrobione. Zapoznałem się z jednym z najważniejszych polskich filmów zeszłego sezonu, „W ciemności”. I? Po obejrzeniu wspomnianego filmu Davida Finchera mogłem powtórzyć za filmowym Markiem Zuckerbergiem (Jesse Eisenberg) po rozmowie z Seanem Parkerem (Justin Timberlake): „Shit!…” Po filmie Holland wyrwało mi się wątłe: „Puf…”
Proszę jednak nie sugerować się tym mało zachęcającym wstępem. „W ciemności” to film… udany. Jeśli musiałbym podsumować dzieło pani Holland jednym słowem, to byłoby ono takie. Udany. Technicznie to najwyższa półka. Zdjęcia – klasa światowa. Scenografia, kostiumy, muzyka, udźwiękowienie – podobnie. Film traci jednak tam, gdzie – może nie powinien wygrywać, ale przekonywać. Nie chodzi mi o krytyczne momenty, zwroty akcji, ale te fragmenty, które istnieją pomiędzy. Samo życie. Po takich arcydziełach dotyczących holocaustu jak „Lista Schindlera” (1993) i „Pianista” (2002), film, który otrzymuje nominację do Oscara, musi muskać doskonałości, wybitności. A Holland do wybitności daleko przez chwile wytchnienia we „W ciemności” – wówczas korzysta z chwytów ordynarnie wręcz oklepanych. Melodramatycznych, ckliwych, słabych. Balansuje na skraju emocjonalnego szantażu. Nadwątla przy tym te fragmenty, które chwilę wcześniej pieczołowicie winduje na najwyższe rejestry sztuki filmowej.
(Robert Więckiewicz, kadr z filmu „W ciemności”, źr. Stopklatka.pl)
A tymi są… ekstremalnie survivalowe sekwencje ukrywanych Żydów we lwowskich kanałach i ich długotrwały, ewolucyjny proces przystosowywania się do przymusowych warunków życia. Czyli paradoksalnie także „samo życie”. Dlatego te gorsze w moim odczuciu fragmenty tak bardzo doskwierają. Zwłaszcza, że „W ciemności” ma momenty znakomite. W pamięć zapadło mi jedno króciutkie ujęcie z drugiego aktu. Szczury. Pełno uciążliwych gryzoni, z którymi chowający się nieszczęśnicy muszą nauczyć się koegzystować. Odpychające, wstrętne – kwintesencja obrzydliwości. I po jakimś czasie – dziewczynka, która wcześniej reagowała na nie krzykiem przerażenia, teraz spokojnie łapie jednego za ogon i strząsa z prowizorycznego blatu, po którym biegał, przeszkadzając jej w zabawie. Wymowne. Świetne.
Drugim najmocniejszym punktem „W ciemności” jest Robert Więckiewicz. Mistrz w swoim fachu. Aktor kompletny. Mentalnej metamorfozy Leopolda Sochy tak przekonująco nie odegrałby prawdopodobnie żaden inny polski odtwórca. Buduje swoją rolę na niuansach, trudnych do wychwycenia detalach, co potwierdza tylko jego gigantycznych rozmiarów talent. Wystarczy wspomnieć scenę, w której po raz pierwszy schodzi pod ziemię z ukraińskim oficerem w służbie nazistów. Albo końcowe, autentycznie wzruszające ujęcia wyprowadzanych z kanałów ludzi, witanych okrzykami Sochy: „To moje Żydy! To moje Żydy!”. Dzięki niemu to samo zdanie chce wykrzykiwać sam widz. Jego gra to światowy poziom aktorstwa.
W tym elemencie film Holland przypomina jej poprzednie produkcje, takie jak „Zabić księdza” (1988 – moja recenzja) czy „Europa, Europa” (1990), w których emocjonalny balast zrzucony zostaje na barki głównego bohatera. We „W ciemności” pozostali także wypadli nieźle, lecz – z jednym czy dwoma wyjątkami odrobinę szerszego rozpisania – zostali naszkicowani po łebkach, mocno ograniczyło to ich środki wyrazu. Nie bez przyczyny moi znajomi określili film Holland jako „kanałowe porno”. Pytanie: za co nagrody dla Preis czy Grochowskiej, z kompletnym pominięciem Fürmanna albo Żurawskiego?
Wyżej opisane atuty plus narracyjna sprawność Holland sumują się jednak na film – no właśnie – udany. Skrojony pod Oscara, w pewien sposób efektowny, apriorycznie i w zasadzie bezdyskusyjnie poruszający sumieniem. Ale także z wieloma fragmentami wyreżyserowanymi po mistrzowsku i kolejną wielką – WIELKĄ – rolą Więckiewicza.
Moja ocena: 7,5/10
(Benno Fürmann i Agnieszka Grochowska, kadr z filmu „W ciemności”, źr. Filmweb)